Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/242

Ta strona została przepisana.

i tajemniczych, który w niej tkwił, czynił mu ją drogocenną, jako istotę różną od niego samego, w której odnajdywał coś z nieskończoności istot szeregu. Podobała mu się w buntach swoich, gdy stawała przeciwko niemu wzburzona. Ona była mu towarzyszką i uczennicą, widział ją taką, jaką ją uczynił, z tem sercem wielkiem, z tą szczerością gorącą, z tym rozsądkiem, wszystko pokonywającym. I była mu ciągle niezbędną i ciągle obecną i nie wyobrażał sobie, ażeby mógł oddychać takiem powietrzem, w któremby jej nie było; potrzebował jej tchnienia, szelestu jej spódniczek dokoła siebie, myśli jej i czułości, którą się czuł otoczonym, spojrzeń jej, jej uśmiechu, całego życia codziennego z kobietą, jakie mu ona dała i którego pozbawić go przecież nie może! Na myśl, że ona może odjechać, zdawało mu się, że się na jego głowę strop niebios zapada, że kończy się wszystko, że ciemności głębokie go ogarniają. Ona jedna istnieje na świecie, ona jedna jest wielką i dobrą, jedna inteligentną i rozumną, jedna piękną, pięknością nieskończoną, cudowną!.. Dlaczegóż więc, kiedy ją tak kocha i kiedy jej mistrzem i panem jest, dlaczegóż więc nie bieży na górę, nie chwyta jej w ramiona swoje i nie całuje, jak bożyszcze swoje?.. Przecież wolni są oboje, ona przecież jest świadomą i jest w tym wieku, że zostać kobietą może... To byłoby szczęście!..
Pascal nie płakał już i, podniósłszy się, szedł ku drzwiom. Ale nagle upadł znowu na krzesło, nowemi łkaniami wstrząsany.
Nie!.. nie!.. to ohydne, to niemożliwe!.. Poczuł on w tej chwili na głowie swojej te włosy srebrne, które go