natchnął go nadzieją zwycięstwa i zapanowania nad sobą. Wstał tedy odważnie z krzesła i pełen ufności powrócił do sali.
Tam Klotylda z spokojem zimnym napozór napowrót zabrała się do rysowania. Nie odwróciła głowy, gdy mistrz wszedł, odezwała się tylko z humorem
— Ach, jak długo siedziałeś na dole!... Zaczynałam przypuszczać, iż Martyna popełniła jakiś ogromny błąd w rachunkach... Zapewne, aż całe pół franka różnicy!...
Pascal zaczął się śmiać z owego żartu zwykłego, z powodu skąpstwa służącej. Potem poszedłszy do biurka, usiadł przy nim także już spokojnie. I tak pracowali w milczeniu aż do śniadania. Pascal czuł obecnie niewymowną, nieznaną sobie rozkosz, przebywając w jej pobliżu. Milczał tedy, ale od czasu do czasu rzucał spojrzenie w jej stronę, podziwiając prześliczny profil młodej dziewczyny, która rysowała teraz z miną poważną, niby pilna i przykładna uczennica, siedząca nad wypracowaniem.
A więc jego udręczenia mijają szybko niby zmora? A więc zwycięstwo takiem trudnem nie będzie!
Martyna zawołała ich na śniadanie.
— Ach! — krzyknął — mam dzisiaj apetyt szalony, wściekły! Muszę dzisiaj wzmocnić wyśmienicie swoje muskuły.
Klotylda natychmiast szybko podbiegła i podała mu ramię.
— Wybornie, mistrzu, tak być powinno... Twoim obowiązkiem jest zachować siłę, oraz wesołość.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/244
Ta strona została przepisana.