Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/246

Ta strona została przepisana.

wyskoczył nawet z łóżka, chwiejąc się i zataczając, niby pijany i popędził. Dopiero gdy bose nogi dotknęły posadzki zimnej w tej dużej, ciemnej, pustej sali, Pascal wytrzeźwiał i otrząsnął precz ów szał bezrozumny i niespodziewany. Dopiero wówczas zapytał siebie samego, gdzie on to idzie? Gdzie? A więc już upadł tak nisko, że odważyłby się zapukać do drzwi sypialni tego dziecięcia, które tam śpi spokojnie? A może zdobyłby się nawet na wysadzenie drzwi jednem szturknięciem silnego ramienia? Nagle zdawało mu się, że wśród owej ciszy nocnej zdala rozległo się jakieś westchnienie delikatne. To westchnienie sprawiło na nim wrażenie policzka. Poczuł wstyd i uspokoił się, niby burza uciekająca przed powiewem wiatru. Powrócił zatem do swego pokoju i tam rzucił się na łóżko, zawstydzony i zrozpaczony niepomiernie.
Rano wstał skołatany; całonocna bezsenność niemało wdawała się mu we znaki. Mimo to na duchu czuł się silnym. Powziął postanowienie, od którego chciał nie odstępować. Wykąpał się zatem w zimnej wodzie, jak zwykle, dzięki czemu uczuł, iż mu sił, oraz zdrowia znacznie przybyło. Przyrzekł sobie zmusić Klotyldę, by ostatecznie dała słowo Ramondowi. Skoro już raz zgodzi się ona wyjść za młodego doktora, wówczas między nim samym i Klotyldą stanie zapora, która musi powstrzymać wszelki szał, wszelką namiętność, wszelką nadzieję. Takiej przeszkody nie zdoła przełamać, i tak właśnie będzie dobrze. To utworzy niezdobytą warownię przeciwko jego żądzy; będzie cierpiał, ale już nie będzie się bał o siebie, o swoją uczciwość, o to, że pewnej chwili nagle upadnie i uwiedzie ją gwałtem, tak gwałtem.