Natychmiast rano zaczął objaśniać jej, iż niema prawa przewlekać swojego małżeństwa; jej obowiązkiem świętym jest ostatecznie, tudzież stanowczo odpowiedzieć temu poczciwemu młodzieńcowi, który przecież oddawna czeka cierpliwie. Zrazu Klotyldę zdziwiły narzekania doktora. Nawet skoro popatrzyła mu prosto i bystro w oczy, nie zająknął się i nie zamilkł. Co prawda jednak, miał wyraz niezadowolenia na twarzy, lecz przecież mógł być niezadowolonym, że jej o takich zwyczajnych obowiązkach musiał przypominać.
Wreszcie Klotylda odwracając głowę, uśmiechnęła się łagodnie:
— A zatem twojem życzeniem, mistrzu, jest, abym cię opuściła?
Pascal nie śmiał odpowiedzieć wyraźnie.
— Moja kochana, przyznaj bo sama, czy takie ociąganie nie jest dziwnem.. Ramond miałby prawo rozgniewać się...
Klotylda zrazu milczała, porządkując jedynie papiery na swoim pulpicie. Wreszcie odrzekła:
— Wszystko to wydaje mi się niezrozumiałem. Łączysz się mianowicie, mistrzu, przeciwko mnie z babką pospołu, oraz z Martyną. Te dwie męczą mię i dręczą już oddawna z zapalczywością niesłychaną, bym ostatecznie rozmówiła się z Ramondem. Sądziłam, iż jeszcze kilka dni mogłabym była swobodnie rozpatrzyć rzecz całą; skoro przecież cały dom staje przeciwko mnie i tak zapalczywie ku owemu krokowi popycha, ha! to...
Tu urwała; Pascal zaś nie żądał od niej bliższych wyjaśnień, nalegał natomiast w innym kierunku.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/247
Ta strona została przepisana.