Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/249

Ta strona została przepisana.

szy z jej ust za maleńką, chwilę słowa, które raz już położą kres temu małżeńskiemu projektowi. Coby to było w takim wypadku. Jakby on postąpił? Jakby mu postąpić należało? Już, już zaczynały nim miotać dwa uczucia wręcz przeciwne: radość szalona i wściekły, dławiący przestrach.
Lecz Klotylda rzuciła na niego jedynie spojrzenie bardzo czułe, któremu towarzyszył uśmiech dyskretny, wciąż od niejakiego czasu na jej licach goszczący, poczem z miną uległą, tudzież posłuszną zarazem odrzekła:
— Niech się stanie według twej woli, mistrzu!.. Niech Ramond przyjdzie do nas jutro, o trzeciej popołudniu.
Noc, która nadeszła, przyniosła Pascalowi dużo cierpień, wstał nader późno i narzekał, że migrena męczyła go ponownie. Tylko zimna woda sprawiła mu pewną ulgę.
O dziewiątej rano poszedł już do miasta pod pozorem, iż sam zawiadomi Ramonda.
Naprawdę jednak celem jego wycieczki było kupienie prezentu ślubnego dla Klotyldy. W jednym ze sklepów koronek w Plassans — wiedział o tem doskonale — znajdował się śliczny stanik kobiecy z przepysznych koronek aleçońskich. Bardzo cierpliwe i bardzo zręczne bezwarunkowo palce niewieście musiały stworzyć owo arcydzieło piękna, które tylko kochanek rozszalały i hojny mógł rzucić na nagie ramiona ubóstwianej bogdanki. To też w nocy, gdy cierpiał tak okrutnie wśród żądz swoich, postanowił ów stanik kupić dla Klotyldy, by