użyła go do sukni ślubnej. To serce, zmęczone, uginające się pod nadmiarem poświęcenia, zaczęło się weselić na myśl, jak pięknie będzie wyglądała Klotylda w ów dzień zrobienia przez nią daru z własnego ciała. Tak, będzie nader piękną i bielusieńką, czystą.
Klotylda zresztą znała już ów stanik, kiedyś bowiem podczas wspólnej przechadzki po Plassans podziwiała go i gorąco życzyła sobie zarzucić na ramiona posągu Matki Boskiej w kościele św. Saturnina; posąg ów był z drzewa, bardzo starożytny, a w oczach wiernych uchodził za cudowny.
Kupcowa zapakowała doktorowi owe koronki w pudełko niewielkie, które niespostrzeżenie przyniósłszy do domu, zdołał cichaczem ukryć w biurku.
O godzinie trzeciej doktór Ramond przybył punktualnie. W sali na piętrze zastał Pascala i Klotyldę, bardzo wesołych, nawet rozgorączkowanych ową wesołością, lecz starannie unikających między sobą rozmowy o zapowiedzianych odwiedzinach. Powitanie tych trojga było bardzo, przesadnie serdeczne; śmiano się dużo i głośno.
— Mistrzu kochany! jesteś pan całkowicie zdrowym i wyleczonym! — zawołał młodzieniec. — Wyglądasz pan prześlicznie, jak nigdy przedtem.
Pascal kiwał głową na znak przeczenia.
— Ech! co tam. Może tam wyleczony jestem... ale czegoś mi brakuje... może rzutkości... odwagi może... tej chęci do pracy...
Takie słowa w gniew wprawiły Klotyldę. Mimowoli spojrzała na obu mężczyzn, jak gdyby ich chciała
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/250
Ta strona została przepisana.