Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/253

Ta strona została przepisana.

poskromić. Ale też dotychczas żadna przeciwność nie sprawiła mu takiego zmartwienia ciężkiego i nie zdołała nim wstrząsnąć tak głęboko. Niemy więc siedział, ust nie otwierając, Klotylda zaś, stanąwszy tuż przed nim, ciągnęła dalej w te słowa:
— Nasamprzód niech pan ani na chwilę nie przypuszcza, bym się bawiła pańskiemi uczuciami i chciała próbować na panu siły mojej kokieteryi... Pozostawiłam ci nadzieję — to prawda; pozwoliłam ci czekać na odpowiedź — to także prawda, lecz postąpiłam w ten sposób jedynie dlatego, że przez czas długi nie zdawałam sobie jasno sprawy z moich uczuć... Trudno nawet komukolwiek wyobrazić sobie, jakie musiałam przebyć przesilenie; jaka burza, ciemna i zawiła, wstrząsała moją duszą!.. Dopiero teraz zwolna zaczynam pojmować siebie samą...
Tu już nakoniec i Ramond odzyskawszy względny spokój, zdołał też przemówić.
— Skoro pani nie pozwala... więc nic będę pytał... o nic... racz mi przecież pani odpowiedzieć na jedno pytanie... wystarczy mi to całkowicie... Ty mnie więc nie kochasz, Klotyldo?
Zagadnięta w taki sposób, ani na chwilę nie wzdragała się odpowiedzieć. Ale odpowiedź jej pełną była powagi, sympatyi, serdeczności, które stępiły ostrze jej odpowiedzi.
— Istotnie, nie kocham pana, żywię przecież bardzo, bardzo wielką życzliwość...
Ramond usłyszawszy to, wstał i ruchem ręki przerwał dalszy wylew jej zapewnień, słodkich i dobrych, któremi chciała go obdarzyć.