Z kolei znowu na obliczu Klotyldy przemknęło się zdziwienie, jak gdyby na razie nie zrozumiała objaśnienia Pascala. Potem jednak z jakimś uśmiechem, dziwnym, ale i słodkim zarazem, który nie schodził już od dni kilku z jej lic, odpowiedziała bardzo wesoło:
— Ach! tak... prawda... mój ślub!..
Tu spoważniała i spytała zupełnie seryo:
— A więc z radością, pozbywasz się mię z domu? Dlatego więc pragnąłeś mię tak gwałtem i pospiesznie wydać za mąż, aby więcej już nie mieć u swego boku?.. Czyż wciąż jeszcze uważasz mię za swego wroga?
Pascal raptem spostrzegł, iż dawne tortury wracają; nie chciał przeto patrzeć się na nią nadal, aby tylko po bohatersku zachować zimny, wstrzemięźliwy spokój...
— Tak, za mego wroga... bezwątpienia... jesteś bowiem upartą i nieprzejednaną! Tak dużo przykrości przeżyliśmy wskutek tego podczas ostatnich miesięcy. Lepiej będzie dla nas obojga, jeżeli się rozstaniemy... Zresztą ja naprawdę nie wiem! co ty myślisz?.. nie odpowiedziałaś mi bowiem tak, jak tego się spodziewałem...
Daremnie Klotylda chciała mu zajrzeć w oczy.
Zaczęła więc mówić o tej nocy okropnej, kiedy wspólnie czytali akta. Mistrz ma słuszność, podczas tego szalonego wstrząśnienia całej jej istoty jeszcze mu nie powiedziała, czy chce iść z nim, czy przeciwko niemu... Ale on postępuje słusznie, wymagając od niej dania odpowiedzi.
Ujęła go teraz za ręce i zmusiła, by spojrzał na nią.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/259
Ta strona została przepisana.