— Mistrzu!. mistrzu drogi!.. bardzo daleką była do tego droga... tak... teraz już muszę przyznać się przed tobą otwarcie do tego i wyspowiadać zupełnie, ale to zupełnie szczerze... Nie przeczę, że chodziłam do kościoła po to tylko, by tam znaleźć szczęście. Ale z drugiej strony istną to było dla mnie klęską, że nie mogłam żadną miarą zdobyć się na wiarę. Nic dziwnego, zamiast wierzyć, chciałam wszystko rozumieć; przeciwko dogmatom buntował się mój rozum; raj, zapełniony przez wierzących ślepo, był w moich oczach czemś zgoła nieprawdopodobnem, czemś błahem... Mimo to jednak uporczywie wierzyłam, iż kres świata nie leży tuż przy wrażeniu fizycznem; wierzyłam, iż poza wrażeniem musi jeszcze istnieć nieskończoność nieprzejrzana zjawisk nieświadomych, procesów nieznanych, może na zawsze, a przecież mających prawo do tego, aby ludzie koniecznie wciągali je do rachunku. Jeszcze i teraz, mistrzu, wierzę w to wszystko święcie; czy to jest jakieś przeczucie, czy poczucie świata, leżącego po za naszym światem widzialnym, nie wiem, ale to wiem, iż owego poczucia nawet nie zatrze to szczęście, które znalazłam teraz, nakoniec przy twojem sercu... Ach! to pragnienie szczęścia, ta czysto ludzka potrzeba zdobycia szczęścia, a raczej życia szczęśliwego, lecz prędkiego... zaraz... ta żądza zdobycia pewności... ach! niemało zadała mi katuszy i męczarń! Właśnie dlatego chodziłam do kościoła, że ustawicznie mi czegoś nie dostawało, czułam jakiś brak, szukałam tedy ustawicznie.. Moja gorączka niespokojna rodziła się właśnie z owych poszukiwań, z owej żądzy dojścia do celu pragnień, niestety, nieujętych w ścisłe karby, nie-
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/263
Ta strona została przepisana.