Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/264

Ta strona została przepisana.

uchwytnych, nieokreślonych... Musisz pamiętać sam wybornie, że ten twój niepokój, owe pragnienia i marzenia zarazem nazywałeś zawsze gonitwą za ułudą kłamliwą, oraz marą? Przypominasz przecież sobie ową noc, na klepisku, kiedy gwiazdy jasne na czystem niebie tak świetnie błyszczały... pamiętasz? Och! wtedy brzydziłam się tobą z powodą twojej wiedzy... tak, burzyłam się na widok ruin, któremi ta wiedza krytyki, tudzież analizy brutalnie ściąga zasłonę... I wówczas, och! gorąco pragnęłam, mój mistrzu, porwać cię dla siebie jednej wyłącznie, zaprowadzić na pustynię, ukryć przed okiem ludzkiem i tak żyć we dwoje, nieznani, niewidziani, zdala od świata, żyć z wiarą w Boga... Ach! tak! strasznemi są podobne marzenia, skoro niepodobna ich spełnić, strasznem jest rwać się naprzód, pragnąć, a równocześnie czuć, iż niepodobna dojść do celu, niepodobna uchwycić choć rąbek wymarzonego celu...
Tu Pascal w milczeniu, nie mówiąc ani słowa, ucałował ją w oba oczy.
— Tak, a teraz znowu, mistrzu mój — szeptała głosem zaledwie zrozumiałym — wszak pamiętasz ową noc straszną, kiedy huragan szalał nad naszym domem? Doznałam wówczas olbrzymiego wstrząśnienia moralne go, ponieważ udzieliłeś mi straszliwej lekcyi życia, wtajemniczając mię w swoje dokumenta. Już raz kiedyś, ongi powiedziałeś mi: „Znaj życie, kochaj je, a przeżyj tak, jak ono powinno być przeżytem!“ Ach! to też wszystko jest niczem wobec owej wielkiej i strasznej rzeki, która niesie do morza ludzkości każdego człowieka bez wyjątku i pomnaża je swemi wodami ku pożytkowi jakichś nie-