znanych czasów przyszłych! Tak... czy wiesz, mistrzu... że praca głucha, która mię zupełnie przerobiła, tutaj właśnie ma swoje źródło. Owa praca, zasiana tej nocy strasznej, napoiła mię całą i serce i ciało ostrą siłą realizmu, poczuciem rzeczywistości. Zrazu ów cios silny zmiażdżył mię niejako, gdyż mocy mu bynajmniej nie brakowało. Nie poznawałam siebie samej, chodziłam z kąta w kąt, milcząca, osowiała, wykolejona ze zwykłego trybu myśli, tudzież zajęć... Cóż w tem dziwnego? Na miejsce pojęć zniszczonych, daremnie siliłam się powiedzieć sobie coś jasnego, coś zupełnie wyraźnego. Następnie, zwolna zaszła we mnie odpowiednia ewolucya pojęć, acz jeszcze raz i drugi, dawna myśl, dawne nałogi ducha podnosiły bunt, ponieważ usiłowałam nawet przed sobą samą zataić klęskę. Mimo to, zrazu bezwiednie, potem świadomie rosła we mnie coraz silniej prawda; wówczas z każdą chwilą jaśniej widziałam, iż panujesz nademną jako mistrz prawdziwy; przekonywałam się też, iż poza tobą szczęście dla mnie nie mogłoby istnieć, poza tobą, tak... poza twoją wiedzą i poza twojem sercem, pełnem dobroci... Widziałam w tobie uosobienie życia samego, życia bezmiernego, a pełnego tolerancyi. Mówiłeś o wszystkiem, wszystko przyjmowałeś w zakres swych badań, uznawałeś wszystko w jedynej miłości zdrowia, tudzież wysiłków; wierzyłeś święcie w pracę ludzkości; widziałeś cel przeznaczenia w tej właśnie pracy, którą dokonywamy z zapałem ognistym, usilnie starając się o to, by żyć, kochać, odradzać życie i znowu żyć, i jeszcze żyć, pomimo wszystkie nasze nędze, tudzież własności wstrętne... Och! tak żyć, żyć — to trud wielki, ciągła
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/265
Ta strona została przepisana.