Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/266

Ta strona została przepisana.

i nieustanna praca, która przecież kiedyś musi się skończyć!...
Pascal wciąż milczał, uśmiechając się tylko i całuje jej wargi purpurowe.
— Tak, mistrzu... widzisz... kochałam cię wprawdzie zawsze od lat najmłodszych, lecz to nie była taka miłość, jaka się zrodziła potem, w ową noc straszną. Nie mylę się, twierdząc, iż wówczas niejako mię naznaczyłeś i zdobyłeś już z góry... Pamiętasz, musisz zapewne pamiętać, jak zwyciężyłeś silnym, gwałtownym uściskiem, uderzeniem raczej... kilka kropel krwi ukazało się wówczas na mojem ramieniu jako następstwo twego uderzenia. Byłam na wpół naga, odsłonięta do połowy, zdawało mi się tedy, że twoje ciało wdarło się w moje! Tak, pobiliśmy się naprawdę, ponieważ atoli ty byłeś silniejszym, przeto zwyciężyłeś, równocześnie wpajając we mnie potrzebę oglądania się na ciebie i szukania w tobie pod pory!... Z razu napełniało to mię upokorzeniem; wnet jednak zrozumiałam, iż taka uległość kryje w sobie morze nieprzebrane słodyczy. Odtąd ustawicznie czułam się tylko tobą przepełniona.. Każdy twój ruch, nawet zdaleka, budził we mnie dreszcz rozkoszy; zdawało mi się, że dotykasz mię i jesteś tuż, tuż przy mnie... Ach! wtedy odzywało się we mnie pragnienie, aby ten twój uścisk szalony jeszcze raz mię pochwycił i zmiażdżył, ale tak zmiażdżył, abym się złączyła z tobą w całość nierozdzielną! A nadto byłam więcej, niż pewną, odgadywałam, widziałam raczej, że i ty płoniesz taką samą żądzą; wiedziałam, iż ów bój, który pozwolił ci zdobyć mię na własność, naodwrót znowu ciebie moją uczynił wła-