Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/267

Ta strona została przepisana.

snością; widziałam niejednokrotnie, jak walczyłeś, by mnie nie schwycić, gdy przechodziłam, i nie zatrzymać... W czasie zaś twojej choroby, gdy cię pielęgnowałam, już w części czułam się zadowoloną, tak pod względem serca jak i umysłu... Wówczas to zrozumiałam wszystko... Przestałam chodzić do kościoła, gdyż już u twojego boku znalazłam szczęście; ty właśnie dawałeś mi pewność... Przypomnij sobie tylko, że owej nocy na klepisku po wiedziałam ci z krzykiem bolesnym, iż brakuje mi czułości... Próżnia rozpościerała się w mojem sercu, czułam więc potrzebę zapełnienia tej próżni. Czegóż nam brakuje, jeżeli nie Boga, jeżeli nie pierwszej przyczyny bytu tego świata? A naprawdę tą przyczyną istnienia może być tylko i jest całkowite posiadanie, miłość, w pełni używająca, i życie we wszystkich swoich objawach.
Tu szept miłosny Klotyldy urwał się i jeszcze stał się cichszym tak, iż trudno było ją zrozumieć... Pascal śmiał się z ich wzajemnego nad sobą zwycięstwa i znowu miłości ich nie było żadnych granic.
Noc cała tak spłynęła w owej sypialni cudownej na niezmiernem szczęściu; tchnienie młodości, tchnienie życia przepełniało ją dokoła! A gdy na krańcu widnokręgu brzask świtania ukazał swe lica, kochankowie otworzyli okna na oścież, zapraszając do siebie wiosnę w gościnę. Słońce kwietniowe, siewca płodności, zwolna wznosiło się w górę na sklepieniu olbrzymiem, na tem niebie, nieskażonem ani jedną chmurką, ani jedną plamą; ziemia zaś, wstrząsana kiełkowaniem rzucanych w nią nasion, radośnie śpiewała gody i hymny radosne.