tyldę, obrzuciła raz i drugi, a potem znowu w milczeniu, nie mówiąc ani słowa opuściła głowę na piersi.
— A więc może żywisz do nas jaki żal?
Tu uznał za stosowne wtrącić się do rozmowy i Pascal, którego dziwiło niepomiernie to uporczywe milczę nie sługi.
— A może wyrządziliśmy ci jakąś krzywdę, moja Martyno poczciwa?
Na dźwięk tych wyrazów ocknęła się stara służąca i popatrzyła na niego, lecz tylko na niego samego, z takiem uwielbieniem uniżonem, jak dawniej. Zdawało się, że tem spojrzeniem chciała wyrazić owa kobieta, że kocha go bardzo i dlatego więc zniesie wszystko, a nawet zostanie i nadal w służbie. Wreszcie odezwała się po tylu godzinach milczenia:
— Nie, nie mam żalu do nikogo... Przecież mistrzowi i panu wolno tak postępować, jak mu się podoba.. Wszystko tedy jest dobre, skoro on tylko zadowolony!
Od tej pory roztoczyło się pasmo nowego życia.
Dwadzieścia pięć lat Klotyldy, dotychczas przez długie lata niemal dziecinne, teraz nagle niby kwiat miłości rozwinęły się cudownie i pięknie. Rozumny chłopczyk, boć była nim z ową główką okrągłą i z krótkiemi, wijącemi się loczkami, teraz od czasu, gdy serce uderzyło w niej mocniej, ustąpił miejsca kobiecie prześlicznej, tak, kobiecie w całem znaczeniu tego wyrazu, kobiecie, kochającej i lubiącej, by ją kochano.
Wielkiego uroku dodawała jej naiwność, którą zachowała mimo całą wiedzę, zaczerpniętą dorywczo
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/274
Ta strona została przepisana.