Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/287

Ta strona została przepisana.

Nigdy też nie zrobiła ani jednej uwagi o tych podarunkach, coraz to wyżej piętrzących się w szufladach; zdawało się chwilami, że ich wcale nie widzi, zresztą w milczeniu, bez słowa podziwu, bez słowa nagany, czyściła je i porządkowała.
A przecież w głębi duszy, cala jej istota oburzała się i powstawała przeciwko takiemu szaleństwu przynoszenia podarunków, szaleństwu, którego jej mózg nawet nie mógł zrozumieć.
Zakładała przeto protest przeciwko niemu, lecz na swój sposób, to jest z pomocą oszczędności zdwojonej, zmniejszając wydatki na gospodarstwo i prowadząc to ostatnie tak ściśle i skąpo, że jeszcze mogła oszczędzić, ujmując to tu, to tam drobne napozór, oraz nieznaczne kwoty. W ten sposób dawała mleka mniej o jedną trzecią część, a w niedzielę nie było już żadnych słodkich przystawek.
Pascal i Klotylda, nie śmiejąc głośno się skarżyć, tylko śmieli się cichaczem z tego wielkiego skąpstwa i rozpoczęli na nowo tworzyć owe koncepta żartobliwe, które ich już rozśmieszały od lat dziesięciu. I tak naprzykład między innemi opowiadali, że kładąc masło do jarzyn, Martyna wkłada je następnie do durszlaka, aby z powrotem zebrać jeszcze część tego masła na dzień jutrzejszy.
Po upływie atoli bieżącego kwartału chciała koniecznie zdać rachunki.
Zazwyczaj, Martyna chodziła sama co trzy miesiące do notaryusza, mistrza Grandguillota, by odebrać tysiąc pięćset franków renty, któremi następnie dowolnie, we-