Sięgnęła po starożytną Biblię z piętnastego wieku, która leżała w pobliżu, niemal tuż przy niej i pokazała naiwny, dawny drzeworyt.
— Przypatrz się dobrze, przecież to prawie jedno i to samo.
Doktór łagodnie śmiać się zaczął, wobec takiego spokojnego, lecz niebywałego dowodzenia.
— Och, tak! śmiejesz się, ponieważ patrzysz tylko na szczegóły rysunku. Ależ tutaj trzeba wziąć pod rozwagę ducha ogólnego... A teraz popatrz na inne rysunki; znajdziesz tutaj jeszcze więcej podobnych postaci. Pokażę ci Abrahama i Agarę, pokażę ci Ruth i Booza, pokażę ci ich wszystkich, owych proroków, pasterzy i królów, którym pokorne córki, krewniaczki i służące oddawały własną młodość. Wszyscy są piękni i szczęśliwi, jak to teraz sam zobaczysz.
Wówczas już oboje przestali się śmiać, jeno stali schyleni ponad starodawną Biblią, której karty Klotylda przewracała swemi cienkiemi paluszkami. A on stał tuż za nią tak, iż jego broda biała mięszała się z złocistemi włosami tego dziecięcia.
Odczuwał ją całą, oddychał nią całą.
Wargi rozpalone przyłożył do jej delikatnego karczku, całował i całował jej młodość kwitnącą, podczas gdy przed ich oczyma wciąż się przesuwały owe drzeworyty naiwne; ów świat biblijny, który wychodził na jaw z owych kart pożółkłych; ów rozpęd wspaniały rasy silnej i żywej, której dzieło miało z czasem podbić świat cały, owi mężowie, wiecznie męscy i krzepcy; owe niewiasty, wciąż płodne; owa ciągłość nierozerwalna, upor-
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/300
Ta strona została przepisana.