Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/303

Ta strona została przepisana.

Skończyło się; panienka już zatraciła duszę djabłu.
Odtąd więc już nigdy nie zaczepiła jej, by szła razem z nią do Świętego Saturnina. Co do niej samej atoli, stała się jeszcze pobożniejszą tak, iż poprostu wpadła w manię pobożności.
Od tej chwili, poza godzinami jej obowiązków służbowych, już jej nie można było spotkać na przechadzce, z nieodstępną pończochą, którą robiła na drutach, nawet wtedy, gdy szła. Teraz, gdy miała godzinkę swobodną, natychmiast biegła do kościoła, gdzie pozostawała czas dłuższy na klęczkach, zatapiając się w modlitwach bez końca.
Pewnego dnia stara pani Rougon, zawsze czujna, znalazła ją klęczącą poza słupem, mimo, że przed godziną już ją tam widziała. Wówczas Martyna zarumieniwszy się, zaczęła usprawiedliwiać, zupełnie, jak służąca, którą złapano na próżniactwie:
— Modliłam się za mojego pana.
Tymczasem, Pascal i Klotylda rozszerzyli jeszcze zakres swoich wycieczek, z każdym dniem przedłużając przechadzkę, oraz idąc coraz dalej.
Teraz miasto już im nie wystarczało, udawali się tedy poza miasto, między pola i równiny wiejskie.
Tak więc, pewnego popołudnia ruszyli do Séguiranne. Tam doznali niemałego wzruszenia, krocząc po gruntach wyschłych, oraz ponurych, gdzie ongi rozciągały się wspaniałe ogrody Paradou.
Widmo Albiny zawisło nad nimi; Pascal ujrzał ją znowu, kwitnącą niby wiosna.