Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/309

Ta strona została przepisana.

Zgasili świecę i otoczyła ich ciemność głęboka, zalecająca spokój; ujęli się razem w objęcia; ona taka wiotka, taka wyniosła, przysunęła się do niego, on trzymał ją całą w silnym, bezmiernym uścisku, głowę jej złożywszy na swojem sercu, silnie tętniącem.
A wówczas ona zaczęła się na niego gniewać, iż wcale nie posiada ani szczypty miłości własnej; zaczęła także powtarzać owe skargi, które już za dnia wygłaszała, wyrzucając mu, iż nie chwali się i nie tryumfuje z powodu wyleczenia Sarteura, a nawet z powodu przedłużenia agonii Walentego.
Tym razem — to ona właśnie pragnęła namiętnie widzieć go, okrytego chwalą. Przypomniała mu dokonane przez niego kuracye: czyż nie wyleczył samego siebie? czyż ma prawo zaprzeczać skuteczności swojej metody?
Tu dreszcz wstrząsnął nią całą, gdy przypominała mu jego dawne, daleko sięgające marzenia, które ongi żywił: zwalczać niemoc, jedyną przyczynę złego, leczyć ludzkość cierpiącą, zrobić z niej rasę zdrową i wyższą, przyspieszyć epokę powszechnego szczęścia, przyspieszyć panowanie przyszłe doskonałości, tudzież błogości, obdarzając i zlewając na wszystkich potok szczęścia!
A miał przecież możność dokonania tego wszystkie go, gdyż posiadał likier życia, powszechny środek zbawienia, który przybliżał możność zmienienia nadziei w czyn!
Pascal milczał i przyciskał jeno wargi rozpalone do nagiego ramienia Klotyldy. Po chwili szepnął:
— To prawda, wyleczyłem siebie samego, wyleczyłem również i innych, i nieprzerwanie jestem zdania, że