— Eh, także pleciesz! Możesz niemi rozporzędzać, powinnaś zatem przeczytać.
Klotylda, dusza bardzo szczera, prawość uosobiona, odparła ponownie z uśmiechem:
— Nie, ile razy mistrz nie pozwala mi czegoś, musi mieć do tego słuszne powody. Ja zaś nigdy się nie sprzeciwiam.
— A więc dobrze moje dziecię — krzyknęła Felicyta, już dłużej nie hamując swego gniewu — ty tak kochasz Pascala, że ciebie jednej możeby posłuchał, ty powinnaś go błagać, aby spalił to wszystko. Jeżeli bowiem po jego śmierci ludzie obcy znajdą te wszystkie obrzydliwe rzeczy, tam, w tej szafie, wówczas na całą rodzinę naszą spadnie hańba!
Ach! te wstrętne dokumenta, ona je widywała nocą w swych snach duszących, jak przesuwały przed całym światem wypisane ognistemi literami historye prawdziwe, zboczenia fizyologiczne rodziny, ową stronę drugą medalu jej chwały, ową stronę drugą, którą pragnęłaby zanurzyć w otchłań zapomnienia wraz z już zmarłymi przodkami!
Wiedziała dobrze, w jaki sposób doktór wpadł na myśl zbierania owych dokumentów od samego początku swych badań głębokich nad teoryą dziedziczności. Wiedziała też, dlaczego uznał on za stosowne obrać własną rodzinę za przykład odpowiedni, zbyt dużo bowiem spostrzegł tutaj wypadków typowych potwierdzających wykryte przez niego prawa. Czyż nie była to dziedzina zupełnie naturalnie nadająca się do spostrzeżeń, dziedzina, tak mu blizka i tak mu do głębi znana?
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/31
Ta strona została przepisana.