Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/313

Ta strona została przepisana.

tudzież nieustannej wszystkiego, co żyje i co się odradza na przełaj gatunku... Zycie nieomylne, życie wszechmocne, życie nieśmiertelne!
Tym razem już nie mówił, lecz raczej szeptał tylko akt wiary drżącemi usty, wzdychał i owem westchnieniem poddawał się pod władzę sił wyższych.
Klotylda również już nie rozumowała więcej, ona także poddawała się niepodzielnie.
— Mistrzu, nie chcę niczego, co leży poza twoją, chęcią, bierz mię i zrób swoją własnością tak, abym zniknęła i odrodziła się już zmięszana, razem z tobą!
I połączyli się, oddali się sobie nawzajem w długim, przeciągłym uścisku.
Nastąpiły potem jeszcze szepty pieszczotliwe, projekty rozmaite o życiu sielankowem; chwalono życie wiejskie, zbrojne w siłę, tudzież spokój.
Doświadczenie bowiem wskazywało doktorowi, że otoczenie wywiera niezwykły wpływ na zdrowie ludzkie. Pascal nienawidził miast.
Jego zdaniem, nie można tam być ani zdrowym, ani szczęśliwym. I jedno i drugie dają tylko pola rozległe, słońce ogniste, tudzież upalne i to pod warunkiem wyrzeczenia się pieniędzy, wszelkich ambicyi, a nawet nadmiernych, dumą dyktowanych wysiłków pracy umysłowej.
Chcąc być zdrowym, trzeba nie robić nic innego, jak tylko żyć i kochać, uprawiać własną ziemię, oraz mieć piękne dzieci.
— Ach! tak — powtórzył słodko — dziecko, nasze — dziecko, które zjawi się pewnego dnia...