Klotylda, trzymając go w swych ramionach czuła, jak go wstrząsa dreszcz zimny, jak ogarniają zgryzoty i zwątpienie. Następnie, mruknął ze smutkiem:
— Nie, nie! to już za późno... Pomyśl, moja droga, w moim wieku!
— Ależ ty jesteś młody! — krzyknęła Klotylda na nowo, w uniesieniu namiętnem, rozgrzewając go pieszczotami i okrywając tysiącem pocałunków.
Wreszcie to wszystko pobudziło ich do śmiechu.
I usnęli tak wspólnie, spowici wzajemnym uściskiem, on na wznak, obejmując ją swą lewą ręką, ona zaś trzymając się wszystkiemi swojemi kończynami, wiotkiemi i zgrabnemi: z głową ułożoną na jego piersiach, z włosami złocistemi, rozrzuconemi oraz zmięszanemi pospołu z jego siwą brodą.
Sulamitka spała, przyłożywszy lica do serca swego króla.
I wpośród tego milczenia, w owym wielkim, zupełnie ciemnym pokoju, tak względnym i drogim zarazem dla ich miłości, słychać było ich słodki, równy oddech.
Doktór Pascal nie zaniechał dotychczas swych odwiedzin lekarskich w mieście i we wsiach okolicznych. A niemal zawsze prowadził pod rękę Klotyldę, która wraz z nim wchodziła do izb ludzi biednych.