Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/326

Ta strona została przepisana.

Gdy wyszła ze Schronienia i musiała maszerować po drodze, pełnej kurzu, nagle uczuła wielkie pragnienie. Rękawiczki piekły ją, teraz nieznośnie, zdjęła je zatem i położyła na rogu stołu.
Następnie trafem szczęśliwym znalazła dzbanek, wymyła szklankę, poczem napełniwszy ją aż po brzegi, zabierała się do picia, kiedy widowisko nadzwyczajne wzruszyło ją do tego stopnia, że w jednej chwili postawiła szklankę tuż przy rękawiczkach, nie umoczywszy nawet ust spieczonych.
W izbie robiło się coraz jaśniej i jaśniej, ponieważ oświetlały ją wązkie promienie słońca, przedzierające się przez szpary starych, popękanych okiennic.
Obecnie widziała wybornie wuja, zawsze czysto ubranego w bluzę błękitną, na głowie zaś miał odwieczną czapkę futrzaną, którą nosił z roku na rok. Od lat pięciu czy sześciu utył znacznie; był grubym tłuściochem, na którym skóra fałdowała się od nagromadzonego tłuszczu.
Spostrzegła też, że musiał zasnąć, paląc, gdyż fajka, krótka, czarna fajeczka upadła mu na kolana. Wnet atoli aż skamieniała ze zdziwienia, na poły ze strachem pomięszanego: tytoń palący wypadł z fajki, od niego zaś zajął się kort spodni; w spodniach więc zrobiła się dziura — dziura już tak wielka, jak pięciofrankówka, przez nią zaś przeglądało nagie udo, udo czerwone, skąd wydobywał się maleńki, niebieskawy płomyk.
Z początku Felicyta sądziła, że pali się bielizna, kalesony lub też koszula. Ale niebawem wszelka wątpliwość musiała ustać; widziała bowiem dokładnie nagie