Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/327

Ta strona została przepisana.

ciało i wydobywający się stamtąd mały, niebieskawy płomyczek, lekki, pląsający swobodnie, zupełnie tak samo, jak płomień, ślizgający się po powierzchni wazy, pełnej zapalonego spirytusu.
W każdym razie był to jeszcze najwyżej płomień kaganka, maleńki, delikatny, a tak wiotki, że najlżejszy powiew powietrza mógł go zagasić.
Wnet atoli począł się on powiększać, rósł nagle i szybko, podczas gdy skóra zaczęła pękać, a tłuszcz topił się zapamiętale.
Krzyk, mimowolny, wydobył się z zaciśniętego gardła Felicyty:
— Macquart!.. Macquart!..
Wciąż jeszcze nawet jego oddechu nie było słychać. Zdawało się, że stracił zupełnie, a zupełnie wszelką wrażliwość; pijaństwo wprawiło go w stan ospałości chorobliwej, sparaliżowało całkowicie i stanowczo jego system nerwowy; dowodem bowiem najlepszym, iż żył, było, że pierś jego podnosiła się regularnie, a zwolna w równych odstępach czasu.
— Macquart!.. Macquart!..
Teraz już tłuszcz, wypływający po przez otwory popękanej skóry, zasilał ogień, który dzięki temu dochodził do brzucha.
Felicyta wreszcie zrozumiała, że wuj pali się sam przez się na podobieństwo gąbki, nasyconej wódką. Poił się nią już od lat wielu, i to wódką jak najsilniejszą, jak najwięcej zawierającą materyałów palnych. I bezwątpienia zapali się niebawem cały, caluteńki od stóp do głów.