niemożliwa do zniesienia kości i ciała, spalonych na węgiel.
W samej izbie zaledwie można było oddychać.
Jakiś rodzaj mgły gęstej, obłok stały, nie ruszający się z miejsca i pobudzający do nudności, formalnie dusił i oślepiał doktora.
Wązkie promyki światła, przedzierające się poprzez szpary, nie rozjaśniały izby o tyle, by można się w niej dokładnie rozpatrzyć. Mimo to Pascal posunął się ku kominkowi, lecz wnet porzucił wszelkie przypuszczenia o pożarze, choć te napomykały się mu w pierwszej chwili, ponieważ nigdzie, a nigdzie nie było śladów ognia, wszystkie zaś meble wokoło niego zachowały się w całości.
Pascal nic, a nic nie mógł zrozumieć, czuł atoli, że mdleje w tem powietrzu zatrutem, pobiegł tedy ku oknom i ruchem gwałtownym otworzył okiennice.
Do kuchni wpłynął szeroki promień światła.
Wówczas doktór rozejrzał się w otoczeniu, to zaś, co zobaczył, gwałtownem napełniło go zdziwieniem.
Każdy przedmiot stał na swojem miejscu; szklanka i próżna butelka po absyncie widniały na stole; jedynie krzesło, na którem bezwątpienia musiał siedzieć, nosiło ślady pożaru; przednie nogi szczerniały od ognia, a słoma spłonęła przynajmniej w połowie.
Co się stało z wujem?
Gdzież on do licha mógł się podziać?
Przed krzesłem, na posadzce widniała jedynie kałuża tłustości, oraz drobna kupka popiołu, obok której leżała fajka, mała, czarna, fajka, która padając, bynajmniej się nie stłukła.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/333
Ta strona została przepisana.