Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/337

Ta strona została przepisana.

tylko wspaniałą można nazwać! Czyż to nie piękne: zniknąć tak dalece, że zostanie po człowieku jedynie mała garść popiołu i fajeczka niewielka tuż obok?
Przy tych słowach podniósł fajkę, aby ją zachować, jako — dodał — pamiątkę po wuju. Klotylda przecież, słysząc jego uniesienie liryczne., jego podziw poetycki, mimowoli nie mogła się oprzeć wobec tego pewnemu szyderczemu nastrojowi, który starając się stłumić, ustawicznie powtarzała, że wszystko to i dziwi ją niesłychanie i fizycznie znowu niemal o mdłości przyprawia.
Wtem nagle spostrzegła pod stołem jakąś rzecz, być może, jakieś szczątki po wuju.
— Popatrz no! co to za kawałek!
Pascal się schylił i podniósł to z ziemi, przyczem ku swemu podziwieniu niesłychanemu, przekonał się, że trzymał w ręku rękawiczkę kobiecą, rękawiczkę zieloną.
— Ach! — krzyknęła Klotylda — to rękawiczka babki; przypominasz sobie zapewne, że wczoraj miała tylko jedną, a oto właśnie druga.
Tutaj oboje głęboko spojrzeli sobie w oczy; to samo wyjaśnienie cisnęło się im na usta: Felicyta bezwarunkowo musiała tutaj zajść dnia poprzedzającego; niemal równocześnie zrodziło się w umyśle doktora przekonanie nieprzeparte, pewność raczej, iż jego matka widziała, jak się wuj zapalał, a mimo to nie stłumiła ognia.
Mówiło mu o tem sporo wskazówek, dla niego aż zanadto wyraźnych; stan ostygnięcia zupełnego, jaki już zastał w izbie, a następnie obliczenie, które zrobił, w celu przekonania się, ile też czasu było potrzeba do zupełnego spalenia.