Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/34

Ta strona została przepisana.

Klotylda słuchała babki uważnie, wyprostowawszy się w swej długiej czarnej bluzie. Nabrała jakiejś powagi niebywałej, ręce opuściła ku ziemi, powiekami przysłoniła oczy.
Przez chwilę panowało milczenie, aż wreszcie Klotylda szepnęła:
— To wiedza, babciu.
— Wiedza! — krzyknęła Felicyta, ponownie tupiąc nogami — ładna mi ta wasza wiedza, która obala wszystko, co jest świętem na ziemi! Dużo oni zrobią, gdy wszystko zburzą!.. Zabijają powagę, zabijają rodzinę, samego Pana Boga nie oszczędzają...
— Och! niech pani nie mówi tego! — przerwała z boleścią w głosie Martyna, której pobożność ucierpiała w tym razie. — Niech pani nie mówi, że nasz pan nie oszczędza Pana Boga!..
— Tak, moja biedna kobieto, nie oszczędza Go... I pamiętajcie, że ze stanowiska religijnego popełniacie grzech śmiertelny, patrząc obojętnie, iż on samowolnie naraża się na potępienie wieczne. Słowo wam daję, że go nie kochacie! Nie, nie kochacie go, wy obie, którym Pan Bóg w swej łaskawości nie poskąpił wiary, gdyż nic nie przedsięweźmiecie, by doktór powrócił na dobrą drogę... Ach! ja, moje drogie, na waszem miejscu pocięłabym raczej na kawałki tę szafę, spaliłabym do szczętu owe bluźnierstwa przeciw Panu Bogu, jakie leżą w tej szafie przeklętej.
I stanęła przed ową szafą olbrzymią, mierząc ją wzrokiem płomienistym, jak gdyby chciała zdobyć ją