Felicyta, nie chcąc nadużywać łaskawej grzeczności pana Maurina, postanowiła zabrać Karolka do siebie.
Gospodarz atoli zaraz po śniadaniu kazał malca wysłać do schronienia, by ten ostatni przepędził choć godzinę u Cioci Didy. Teraz więc znowu posłał służącę z rozkazem, by go natychmiast przyprowadziła z powrotem.
I w tej właśnie chwili owa służąca, której oczekiwano, wpadła do ogrodu, potem oblana, zadyszana, wzburzona, krzycząc z daleka:
— Mój Boże! mój Boże! niech państwo się pośpieszą.. Pana Karola zalewa krew...
Wszystkich trojga ogarnęło zdumienie niesłychane, żwawym tedy krokiem podążyli do Schronienia.
Tego dnia Ciotka Dida miała jedną z owych dobrych chwil; była bardzo spokojna, bardzo łagodna; siedziała wyprostowana a wsunięta w głąb fotelu, gdzie przepędzała godziny długie, godziny od lat dwudziestu dwóch, uporczywie ciągle spoglądając w próżnię.
Na pierwszy rzut oka wydawało się, że jeszcze bardziej wychudła; wszystkie muszkuły zniknęły, jej ręce, jej nogi były już tylko poprostu kośćmi, pokrytemi skórą pomarszczoną, oraz grubą, jak pargamin; doszło do tego, że jej dozorczyni, silna, tęga blondynka, musiała chorą nosić, dawać jeść, słowem, obracać nią na wszystkie strony, jakby jaką rzeczą, którą się bierze z tego miejsca i przenosi w inne.
Matka rodu, zapomniana, wysoka, cała zmarszczkami pokryta, z wyrazem twarzy wylęknionym, ustawicznie pozostawała nieruchomą; jedynie oczy tylko żyły,
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/343
Ta strona została przepisana.