Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/349

Ta strona została przepisana.

— Mamo! mamo!
Obrazki były już całkowicie krwią, zalane; czarny aksamit kamizelki, tudzież spodenek, wyszywany złotem, zwalały długie paski krwi, a mały, czerwony sznureczek krwi uporczywie nie przestawał płynąć z lewego nozdrza. Ani na chwilę się nie zatrzymując, przekroczył on krwistą kałużę na stole i rozmazywał się na ziemi, gdzie ostatecznie utworzył bagnisko wstrętne.
Jeden okrzyk gromki, jeden jęk silny przerażenia byłby wyratował dziecko.
Lecz Ciotka Dida nie krzyczała, nie przyzywała nikogo, pozostała nieruchomą, oczy mając stale wlepione w próżnię, oczy matki rodu, patrzące obojętnie na spełnienie się przeznaczenia.
I tak więc siedziała ona tutaj wyschnięta, jakby przywiązana do fotelu, z członkami, oraz językiem, przygniecionemi brzemieniem lat stu, z mózgiem, skostniałym skutkiem obłędu, niezdolna do zdobycia się ani na wolę, ani na czyn.
Zwolna przecież, mimo wszystko, widok tego małego, krwawego strumyka zaczął budzić w niej pewne wrażenie.
Jakiś dreszcz przebiegł po jej twarzy martwej; rumieniec piekący zabarwił jej policzki.
Wreszcie ostatnia skarga ożywiła ją całkowicie.
— Mamo! mamo!
I wówczas u ciotki Didy dała się widzieć straszna, męcząca walka.
Podniosła ręce wychudłe niby u szkieletu do swoich skroni, jakby czuła, że jej czaszka pęka. Usta otworzyła