Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/352

Ta strona została przepisana.

krzepnącej, nagle teraz zapaliły się myślą, po długim, dwudziestodwuletnim śnie.
To ostateczne nadwyrężenie władz umysłowych, ta noc w mózgu, niemożliwa do usunięcia, bez wątpienia nie mogły przeszkodzić obudzeniu się jakiegoś dawnego wspomnienia, od wielu lat już tam tkwiącego; przeciwnie, cios nagły, który ją spotkał, ów cios straszliwy musiał owo wspomnienie na powierzchnię wydobyć.
Zapomniana tedy przeszłość na nowo odżyła; chora otrząsnęła się ze swej nicości, i stała wyprostowana, tudzież wyniszczona, niby widmo trwogi, oraz boleści zarazem.
Przez chwilę jedynie dyszała ciężko.
Następnie, wstrząsana dreszczem straszliwym, zdołała wybełkotać tylko jedno słowo:
— Żandarm, żandarm!
I Pascal, i Felicyta, i Klotylda odrazu pojęli, co to ma znaczyć.
Mimowoli spojrzawszy na siebie, zadrżeli.
W tym wykrzykniku tkwiła cała historya namiętna ich starej babki, matki ich wszystkich, która z powodu namiętności gwałtownej w swych latach młodych nabawiła się następnie bardzo długich cierpień w wieku dojrzałym.
Już dwa ciosy moralne onego cza8u?wstrząsnęły nią do głębi straszliwie: pierwszy spadł na nią w całej pełni wrącego gorączką życia, kiedy żandarm wystrzałem z fuzyi zabił, niby psa, jej kochanka, przemytnika Macquarta; drugi, po wielu, wielu latach, kiedy także żandarm jakiś roztrzaskał kulą pistoletową głowę jej wnuczka ukocha-