nego, Sylwestra, rewolucyonistę, ofiarę nienawiści, tudzież krwawych walk rodzinnych.
Zawsze i wszędzie obryzgiwała ją krew.
A teraz dosięgnął jej trzeci cios moralny; obryzgała ją krew po raz trzeci, ta biedna, wynędzniała krew jej rodu, którą widziała wyciekającą tak długo; ta krew teraz leżała na podłodze, podczas gdy dziecię królewskie, blade, zżyłami, oraz sercem próżnem, usnęło na zawsze.
To też biedna chora, widząc niejako całe życie swoje, swoje życie, czerwone od namiętności i męczarni, będącej dostatecznem za wszystko odpokutowaniem, po trzykroć teraz wybełkotała:
— Żandarm, żandarm, żandarm!
I po tych słowach upadła z powrotem na fotel. Wszyscy sądzili, że umarła, niejako spiorunowana wrażeniem.
Wreszcie przecież pojawiła się dozorczyni, tłomacząc się i uniewinniając; pewna zresztą była, że dostanie dymisyą.
Doktór Pascal pomógł jej ułożyć Ciotkę Didę na łóżku, następnie zaś stwierdził, że staruszka jeszcze żyje.
Będzie jeszcze żyła do dnia następnego; umrze wreszcie, licząc sto pięć lat trzy miesiące i siedm dni, na paraliż mózgowy, spowodowany ostatnim ciosem, który teraz spadł na nią niespodziewanie.
Pascal natychmiast zwrócił się do matki.
— Wytrzyma najwyżej jeszcze dobę, jutro umrze z pewnością... Ach! wuj, potem ona i ten biedny zarazem malec. Same tylko ciosy, tylko nieszczęście, tylko żałoba!
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/353
Ta strona została przepisana.