Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/355

Ta strona została przepisana.

w tym pokoju, pełnym krwi, zamieszkałym przez obłąkanie i śmierć.
Z oczów jej trysnęły potoki łez; ręce złączyły się do modlitwy; zaczęła ona modlić się żarliwie za duszę drogich istot, które już zeszły z tego świata.
Mój Boże! oby ich cierpienia się skończyły; oby im przebaczono ich błędy; oby ich wskrzeszono jedynie celem obdarzenia wieczną pogodą, tudzież życiem wiecznem, a błogiem!
Błagała zarazem z usilnością nabożną o odwrócenie piekła, którego bała się dla tych trojga istot, gdyż po życiu nieszczęśliwem wtrąciłoby je ono w otchłań wiecznego cierpienia.
Począwszy od tego dnia smutnego, Pascal i Klotylda kochali się jeszcze silniej, a idąc z odwiedzinami do chorych, przyciskali się mocno jedno do drugiego.
Być może, iż u niego poczucie niemożności zwalczenia choroby przyczyniło się do powiększenia świadomości o potrzebie tej ostatniej. Jedyna mądrość zasadzała się na pozostawieniu swobody rozwojowi przyrody, na usuwaniu żywiołów niebezpiecznych, na podążaniu wśród pracy, tudzież znoju do celu ostatecznego, do zdrowia, oraz siły.
Aleć zawsze krewni, których się traci; krewni, którzy cierpią, a potem umierają, pozostawiają w sercach żyjącej rodziny pewne rozdrażnienie przeciwko chorobie, szczepią tamże potrzebę nieprzepartą zwalczenia, oraz zwyciężania zła.
I nigdy doktór nie odczuwał tak wielkiej radości, jak wtedy, kiedy się mu udało z pomocą zastrzyknięcia