Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/360

Ta strona została przepisana.

Wnet atoli jakieś wspomnienie niejasne zamajaczyło gdzieś, głęboko na dnie pamięci: wprawdzie nie mógłby ściśle oznaczyć daty, lecz przypomniał sobie, że na żądanie, oraz skutkiem rozmaitych wyjaśnień notaryusza wystawił mu formalne pełnomocnictwo, mocą którego tamten miał pełne prawo umieścić cały jego kapitał lub część tegoż na jakiejś hypotece; teraz nawet pamiętał już tak wybornie, że był pewien, iż w owem pełnomocnictwie nazwisko mandataryusza pozostało in blanco.
Nie wiedział przecież, czy Grandguillot zużytkował ów dokument, czy też nie, ponieważ nigdy a nigdy nie zajmował się nawet na chwilę myślami, jak umieszczono jego fundusze.
Martyna, dręczona teraz do żywego porywami swego skąpstwa, krzyknęła, z głębokiem przerażeniem w głosie:
— Ach! jakże pan ciężko zostałeś ukarany za swoje niedbalstwo karygodne! Czyż to się w ten sposób dba o pieniądze? Co do mnie, niech pan tylko posłucha! umiem wyrachować moje oszczędności co do centyma jednego, co trzy miesiące; na palcach zliczyłabym panu z dokładnością największą sumę ogólną, numera papierów, oraz sumę każdego z nich.
Mimo całego smutku, uśmiech nie zbyt godziwy ukazał się teraz na licach Martyny.
Uśmiech ów tworzył odbicie namiętności zakorzenionej, uporczywej, a teraz nasyconej; jej pensya roczna: czterysta franków, niemal zupełnie nie napoczęte, oszczędzane, w pocie czoła, umieszczane co roku w papierach,