latach przyrodzonej, roztropnej oszczędności, po wydatkach, niemal zeru się równających, iż ostatecznie uważał owe pieniądze za niewyczerpane.
Teraz więc i Pascal śmiał się z zadowolenia.
— Zobaczycie zaraz, zaraz zobaczycie.
Zdrętwiał atoli ze zmięszania, gdy po gorączkowem grzebaniu wśród stosu rachunków, oraz kwitów, wynalazł zaledwie drobną kwotę sześciuset piętnastu franków: dwu banknoty stufrankowe, czterysta franków złotem i piętnaście franków monetą zdawkową.
Teraz już zaczął przetrząsać inne papiery i palcami obmacywał wszystkie cztery kąty szuflady, raz po razu wykrzykując:
— Ależ to niemożliwe! przecież zawsze były tutaj pieniądze; były nawet jeszcze temi dniami całe kupy pieniędzy!.. Najwidoczniej zmyliły mię owe wszystkie stare rachunki. Ale przysięgam wam, iż jeszcze w przeszłym tygodniu widziałem tutaj dużo pieniędzy, a nawet sporo ich dostałem.
Było tam tyle gorącego przekonania, wypowiadanego w sposób tak zabawny; dziwił się on sam sobie z taką szczerością niesłychaną wielkiego dzieciaka, że Klotylda nie mogła żadną miarą powstrzymać się od śmiechu.
Ach! ten biedny mistrz! co za opłakany z niego spekulant, jak on nie umie brać się do interesów!
Kiedy jednak spostrzegła strapioną minę Martyny, a nawet wyraźną rozpacz, malującą się na jej twarzy wobec takiej odrobiny pieniędzy, mających teraz wyżywić wszystkich troje — ogarnęło ją rozczulenie roz-
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/363
Ta strona została przepisana.