pieniądz kapał, acz zwolna, ale kapał; teraz jednak dochody wszelkie zupełnie wyschły od chwili, kiedy pan zaniedbał całkowicie swoich chorych. Nie można też było liczyć na żadną pomoc, której nie poskąpiłby ktoś trzeci.
Wreszcie Martyna zawnioskowała w te słowa:
— Niech mi pan da dwa banknoty stu frankowe. Zrobię, co będę mogła, by opędzić niemi wydatki całego miesiąca. Potem, zobaczymy... Ale niechże pan będzie rozsądny i nie wydaje nic a nic z owych czterystu franków w złocie; najlepiej zamknąć szufladę na wszystkie spusty i nie otwierać jej wcale.
— Och! z pewnością wszelką! — krzyknął doktór — możesz być spokojną. Odciąłbym sobie raczej rękę!
Wszystko więc na razie się ułożyło.
Martyna mogła według własnego uznania rozporządzać tą zapasową sumą; ale też i miała prawo wszelkie pysznić się swoją oszczędnością, gdyż skąpiła nawet na centymach, jak zresztą z góry zapowiadała.
Co do Klotyldy, to ta nigdy a nigdy i tak nie dostawała ani grosza na własne wydatki, nie odczuwała więc braku pieniędzy.
Jeden tylko Pascal cierpiał głęboko, że jego skarbnica była już teraz zamkniętą, oraz wyczerpaną; lecz trudna rada. Uroczyście przecież przyrzekł, iż wszelkie zapłaty będzie uskuteczniała wyłącznie sama służąca.
— No, tośmy dokonali nielada dzieła! — odezwał się, z radością ulgi w głowie, szczęśliwy, jak gdyby przeprowadził dzieło niesłychanej doniosłości, które na zawsze zabezpieczało ich byt.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/365
Ta strona została przepisana.