Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/372

Ta strona została przepisana.

Zaczął się trapić razem z obu kobietami, uznał, iż popełnił błąd, głośno wymyślał sam na siebie, że jest niepoprawnym, a więc należałoby mu odebrać wszystkie pieniądze.
Po tych słowach pobiegłszy do biurka, przyniósł sto franków, które mu zostały i zmusił Martynę, aby je przyjęte w przechowanie.
— Zapowiadam wam, iż nie chcę mieć nadal ani jednego sou! Jeszcze gotów byłbym wydać wszystko co do centyma... Masz, trzymaj, Martyno, ty jedna tylko z nas trojga jesteś rozsądną. Jestem przekonany, że potrafisz tak długo pokierować temi pieniędzmi, aż nasze kłopoty z notaryuszem pomyślnie się zakończą. Ty zaś, najdroższa, zachowaj ową bagatelkę i nie wyrządzaj mi więcej podobnej przykrości. Uściskaj mię, ot tak, a teraz idź się ubierać.
I nie mówiono już o tej sprawie.
Klotylda przecież naszyjnik zachowała na szyi, pod kołnierzem stanika; była to tajemnica zachwycająca, ów mały klejnocik tak uroczy, tak piękny, ukryty przed oczyma wszystkich, podczas gdy ona sama tylko czuła go na swojem ciele.
Niekiedy, podczas pieszczot poufnych, uśmiechając się do Pascala, żywym ruchem ręki wyjmowała owe perły z poza stanika, by mu je w milczeniu, bez słowa jednego pokazać; i wnet takim samym ruchem szybkim, rozkosznie wzruszona, zakładała je z powrotem na szyję ciepłą i okrągłą.
Przypominała mu w ten sposób ich wspólne szaleństwa z wdzięcznością, pełną uroczego pomięszania,