Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/375

Ta strona została przepisana.

wem całe historye o sposobach jej zaoszczędzania a równocześnie trzymania ich na wodzy. Kiedy w kartoflach było za mało oliwy; kiedy kotlety starczyły naprawdę na jeden zaledwie kęs, zamieniali oni między sobą szybko spojrzenia przelotne i czekali z niecierpliwością, kiedy wyjdzie, tłumiąc tymczasem serwetą śmiech niepohamowany.
Żartowali ze wszystkiego śmieli się z własnej biedy.
Przy końcu pierwszego miesiąca Pascalowi przyszła na myśl pensya Martyny.
Zazwyczaj ona sama brała sobie czterdzieści franków zasług ze wspólnej kasy, która była pod jej nadzorem.
— Ach! moja biedaczko — odezwał się doktór pewnego wieczora — w jakiż sposób zdołasz odebrać swoje zasługi, skoro już nie mamy prawie nic pieniędzy?
Martyna stała przez chwilę nieruchoma, z oczyma spuszczonemi ku ziemi, oraz miną pomieszaną.
— Tam do licha! proszę pana, rzecz prosta, że muszę poczekać.
Ale snadno spostrzegł, iż stara służąca jeszcze nie wypowiedziała szczerze wszystkiego, ponieważ widocznie miała w myśli środek załatwienia tej sprawy, tylko nie wiedziała, jakiemi wyrazami ma go wypowiedzieć głośno To też dodał jej odwagi.
— A więc, skoro pan zgodziłby się na to, wolała bym, aby pan za każdym razem podpisał mi papier.
— Jakto, papier?