Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/38

Ta strona została przepisana.

przed obiadem, mogłybyśmy przeto przekonać się, co też tam jest w owej szafie... Och, słowo daję, że tylko popatrzę, tylko popatrzę!
Klotylda wciąż jeszcze milczała, jak gdyby na znak, że się nie zgadza.
— A zresztą być może, iż się mylę; zapewne nawet tara niema takich złych rzeczy, o jakich ci wspominałam.
Te ostatnie słowa rozstrzygnęły.
Klotylda pobiegła do szuflady, wyjęła klucz i roztworzyła szafę na rozcież.
— Patrz, babuniu, akta są tam, na górze!
Martyna nic nie mówiąc, podeszła pod drzwi pokoju, by stanąć na straży i z głową pochyloną nasłuchiwać odgłosu tłuczka, podczas kiedy Felicyta, jak gdyby wzruszenie przykuło ją do miejsca, w milczeniu spoglądała na dokumenta. A więc na koniec ogląda te straszliwe zwoje aktów, te zmory, zatruwające jej życia! Może na nie patrzeć, może ich dotknąć, może je zabrać! I z całą namiętnością wyprostowała się, wspinając na swych krótkich nóżkach.
— Za wysoko dla mnie, drogi koteczku — odezwała się po chwili. — Pomóż mi, podaj mi je!
— Och! nie chcę, babciu!.. Wejdź na krzesło!
Felicyta przysunęła krzesło i cichutko nań weszła. Lecz i wtedy jeszcze nie mogła dosięgnąć półki. Wytężywszy wszystkie siły, zdołała się wreszcie podnieść i dotknąć końcami palcy owych okładek z tektury niebieskiej; wówczas zaczęła je głaskać, choć chwilami pal-