Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/381

Ta strona została przepisana.

Właśnie przypadkowo mówiła w tej sprawie już dnia poprzedniego z Pascalem.
On sam także się nad tem zastanawiał, myśląc o pracy, jako o jedynej drodze ocalenia. Najpierwszy zjawił się w głowie projekt ponownego podjęcia praktyki lekarskiej. Ależ od lat tak dawnych był on już wyłącznie lekarzem biednych! Jakże teraz odważyć się i żądać, by płacono mu wynagrodzenie, skoro od tylu lat nigdy żadnemu pacyentowi nie wspominał o pieniądzach?
Zresztą, czyż to nie za późno, w jego latach podeszłych, zaczynać z powrotem, od początku swój zawód dawniejszy?
Nadto trzeba także wciągnąć w rachunek i owe wszystkie bezsensowne plotki, które puszczono o nim w obieg, całą ową legendę o geniuszu, na poły obłąkanym, jak go sobie mieszczuchy przedstawiali.
Ani jeden nowy pacyent nie odważyłby się do niego zawitać; byłoby to poprostu okrucieństwem nieużytecznem zmuszać go do podjęcia próby, która z pewnością wszelką zakrwawiłaby mu serce, a do rąk wyciągniętych nie wrzuciła nawet jałmużny.
Klotylda więc sprzeciwiła się natychmiast mistrzowi i użyła wszelkich starań jak najusilniejszych, aby go powstrzymać od wykonania podobnego projektu — Martyna w lot pojąwszy te słuszne przyczyny, sama głośno krzyknęła, że należy mu siłami wszelkiemi przeszkadzać, aby się nie narażał dobrowolnie na tak wielkie zmartwienie.
Mówiąc to atoli, wpadła nagle na świeży pomysł.
Przypomniała bowiem sobie o pewnym regestrze, odkrytym niedawno przez nią w jakiejś szafie. Na kar-