tach tegoż przed laty zapisywała ona własną ręką wizyty doktora. Wielu jego chorych nigdy nie zapłaciło, a była ich nawet tak spora liczba, że sami owi niewypłacalni zajmowali dwie, spore stronnice regestru.
Dlaczegożby teraz, skoro się popadło w nieszczęście nie miało się wymagać od tych ludzi, aby uiścili swoje długi? Możnaby tutaj zrobić wszystko cichaczem, poza plecami pana, nic a nic mu nie mówiąc, ponieważ on wzbraniał się zawsze uporczywie wzywać pomocy sądowej w wypadkach podobnych.
Tym razem Klotylda natychmiast przyznała służącej słuszność.
Utworzył się, słowem, spisek istny: ona sama wynotowała należytości i przygotowała rachunki, które służąca pozanosiła pod właściwe adresy.
Lecz nikt nigdzie nie dał Martynie ani jednego sou; wszędzie, w każdym domu odpowiedziano jej stereotypowo, że się rachunek przejrzy i przyjdzie do pana doktora.
Dziesięć dni upłynęło; nikt się nie zjawiał, a tu tymczasem w domu pozostało już zaledwie sześć franków, z czego można się było wyżywić zaledwie dwa lub trzy dni najwyżej.
Nazajutrz Martyna powróciła raz jeszcze z próżnemi rękoma, choć przedsięwzięła uciążliwą wycieczkę do jednego z dawniejszych pacyentów.
Ale natychmiast po powrocie odprowadziła Klotyldę na bok i zaczęła jej opowiadać, iż tylko co rozmawiała z panią Felicytą, na rogu ulicy de la Banne.
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/382
Ta strona została przepisana.