Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/384

Ta strona została przepisana.

służąca — Istotnie, z jakiejże przyczyny nie mógłby poprosić własnej matki o pomoc? Przecież taki krok byłby zupełnie zrozumiałym.
Klotylda oburzyła się niepomiernie.
— Och! nigdy, nigdy! za nic w świecie nie podejmę się takiego zadania! Mistrz rozgniewałby się i miałby zupełne ku temu prawo. Jestem jak najmocniej przekonaną, że wolałby umrzeć z głodu raczej, niż być u babki na łaskawym chlebie.
Następnego dnia tedy wieczorem, przy obiedzie, Martyna podawszy resztki sztuki mięsa, czuła się w obowiązku ostrzeżenia ich zawczasu.
— Nie mam już, proszę pana, pieniędzy, ani centyma jednego; jutro więc będę mogła podać na obiad zaledwie kartofle, i to bez okrasy, bez oliwy, bez masła... I tak już państwo od trzech tygodni pijecie wodę. Teraz znowu trzeba będzie obywać się bez mięsa.
Pascal i Klotylda zaśmieli się i jeszcze nie stracili ochoty do żartów.
— Martyno, dzielna z ciebie gospodyni, musisz więc zapewne mieć sól?
— Och! naturalnie, proszę pana, znajdzie się tam niewielki zapasik.
— A zatem wybornie! Kartofle z solą wybornie smakują, kiedy się jest głodnym.
Martyna, zawróciwszy się na pięcie, poszła z powrotem do kuchni; pozostała zaś para w dalszym ciąga żartowała sobie półgłosem z jej nadzwyczajnego skąpstwa.
Istotnie, czyż to nie dziwne, że nigdy nie zaofiarowała się pożyczyć im choćby dziesięciu franków, acz prze-