Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/389

Ta strona została przepisana.

Ztamtąd, po kolei odwiedził kupcową wstążek, żonę jednego z adwokatów, handlarza oliwy, piekarza, wszystko ludzi, którzy tak postępowali, jak im było najwygodniej; wszyscy też pozbyli się go pod najrozmaitszemi pozorami; znaleźli się i tacy również, którzy go wcale nie przyjęli, a jeden nawet udał wprost, iż nie rozumie, o co doktorowi chodzi.
Pozostała wreszcie jeszcze jedna, margrabina de Valqueyras, jedyna przedstawicielka rodu bardzo dawnego, nader bogata, lecz słynąca naokoło z rozgłośnego skąpstwa, wdowa, mająca córeczkę dziesięcioletnią.
Zachował ją na sam ostatek, ponieważ, prawdę powiedziawszy, obawiał się jej w głębi duszy.
Ale, choć ze wstrętem, zadzwonił do bramy jej pałacu starożytnego, przy końcu alei Sauvaire.
Był to gmach wspaniały, z epoki Mazariniego.
Doktór pozostał tam tak długo, że Klotylda, która przez cały czas przechadzała się pod drzewami rozłożystemi, zaczęła się na dobre niepokoić.
To też, kiedy wreszcie po upływie więcej, niż pół godziny, ukazał się z powrotem, doznała takiego uczucia ulgi, że zaczęła żartować.
— Cóż tam słychać? Może nie miała drobnych?
Lecz istotnie nawet od margrabiny Pascal nic a nic nie zdołał wyciągnąć. Zaczęła się bowiem skarżyć przed nim, iż dzierżawcy w jej dobrach nie chcą nic a nic płacić.
— Wyobraź sobie — ciągnął dalej celem wytłomaczenia swej długiej nieobecności — jej córeczka jest chora. Boję się, by to nie był początek zapalenia płuc...