Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/39

Ta strona została przepisana.

ce nerwowo się zakrzywiały, niby szpony drapieżnego ptaka.
Nagle rozległ się łoskot głośny: oto spadł kawałek marmuru, okaz geologiczny, leżący na jednej z niższych półek.
Zaraz potem odgłos tłuczka ucichł, a Martyna ostrzegła głosem stłumionym:
— Baczność, doktór będzie tutaj za chwilę.
Felicyta, mimo to uniesiona żądzą zdobycia aktów, oślepła i ogłuchła całkowicie. Nie spostrzegła nawet, iż Pascal żywym krokiem wbiegł do pokoju.
Doktór sądził, iż zdarzył się jakiś wypadek, jakieś nieszczęście, osłupiał atoli, zobaczywszy scenę następującą: matka jego stała na krześle z ręką, wzniesioną ku górze; Martyna znowu odsunęła się pod ścianę, podczas gdy Klotylda, acz bardzo blada, nie ruszyła się ani krokiem z miejsca i patrzyła mu śmiało w oczy. Niemal odrazu odgadł, o co chodzi i sam z kolei pobladł niby chusta. Owładnął nim gniew straszliwy.
Stara pani Rougon zresztą nie straciła przytomności umysłu ani na chwilę. Spostrzegłszy, że tym razem dobra okazya minęła, zeskoczyła z krzesła i ani jednem nawet mrugnięciem powieki nie zrobiła aluzyi do położenia, w którem ją syn zastał.
— A patrzcie, to ty! Nie chciałam ci przeszkadzać... Przyszłam tylko uściskać Klotyldę. Zasiedziałam się przecież tutaj zbyt długo, zmarnowałam bowiem najmniej ze dwie godziny. Uciekam tedy natychmiast. I tak już czekają na mnie w domu. Zapewne nawet