dankę zakochaną, której młodość tworzyła teraz dla niego jedyne źródło ożywcze.
Była już zapewne teraz godzina szósta; skwar straszny osłabł; ulice ciasne zapełniły się ludźmi; w tej więc dzielnicy ożywionej, gdzie ich kochano, zewsząd spotykały ich pozdrowienia, tudzież uśmiechy.
Z podziwem przecież mięszało się nieco litości, ponieważ wszyscy dokoła wiedzieli o ich ruinie.
A jednak w oczach tłumu jeszcze zyskali na piękności, on siwiuteńki, jak gołąb, ona blondynka, od kiedy los spiorunował ich w sposób podobny. Przeczuwano bowiem, iż nieszczęście musiało jeszcze bardziej wzajemnie ich z sobą złączyć i zbliżyć; głowę nosili wysoko i zawsze pysznili się swoją miłością, lecz przybici spadłem na nich nieszczęściem, on zmięszany, podczas gdy ona o sercu odważnem usiłowała dodać mu ducha.
Przesuwali się koło nich robotnicy w bluzach, którzy musieli mieć w kieszeni sporo pieniędzy.
Nikt atoli nie śmiał ofiarować im tego sou jałmużniczego którego się nie odmawia żebrakom bez chleba.
Na ulicy Canquoin chcieli się zatrzymać u Guiraude’y; i ona z kolei umarła przed tygodniem.
Nie powiodły się też i dwie inne przedsiębrane przez nich próby. Napróżno więc marzyli o możności zaciągnięcia pożyczki w sumie choćby dziesięciu franków.
A przecież włóczyli się po mieście od trzech godzin.
Ach! to Plassans, z alejami Sauvaire, z ulicą Rzymską, oraz ulicą de la Banne, dzielącemi miasto na trzy dzielnice, to Plassans z oknami pozamykanemi, to miasto, formalnie spustoszone przez upalne słońce, po-
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/393
Ta strona została przepisana.