Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/395

Ta strona została przepisana.

wreszcie muszą kogoś napotkać, kto sam, pierwszy, dobrowolnie ofiaruje mu pożyczkę.
Nic z tego atoli; przechodnie darzyli ich jedynie uśmiechem łaskawym i pełnym przebaczenia na widok tak pięknej i tak się kochającej gorąco pary.
Nagle kamienie nad brzegiem Viorne’y, żwir ostry oraz kończasty razić zaczęły ich stopy.
Musieli nakoniec powracać do Soulejady, powracać oboje z niczem, biedny stary król-żebrak, oraz jego poddanka pokorna, Abisaig, w pełnym rozkwicie młodości, podtrzymująca starzejącego się Dawida, ogołoconego zupełnie z dóbr doczesnych, zmordowanego bezużytecznem łażeniem i zbijaniem bruków miejskich.
Wybiła właśnie tylko co ósma.
Martyna, która na nich oczekiwała, spostrzegła odrazu, że tego wieczora nie będzie miała za co i z czego ugotować obiadu.
Co do siebie, utrzymywała, że już jadła obiad, a ponieważ Pascal spostrzegł, iż nie domaga, kazał jej, by natychmiast położyła się do łóżka.
— Doskonale damy sobie tutaj rady bez ciebie — powtórzyła Klotylda. — Skoro już przygotowałaś kartofle, to my sami potrafimy wyjąć je z ognia.
Służąca, zła, rozgniewana, nie drożyła się długo.
Zrazu coś tam głucho bąkała pod nosem: skoro już wszystko, co było, zjedzone, poco u licha siadać do stołu? Potem zaś, zanim zamknęła się w swoim pokoju, dodała:
— Proszę pana, nie ma już owsa dla Bonhomme’a. A przytem wygląda on tak jakoś dziwnie, że dobrze byłoby go obejrzeć. Niech pan pójdzie do niego!