Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/398

Ta strona została przepisana.

zupełnie taką samą rozkosz, jak wtedy, z powodu, że są samotni; z powodu, że sami mogą wzajemnie się obsługiwać; z powodu, że patrząc sobie z rozmarzeniem w oczy, oboje jedzą z jednego talerza.
Ten wieczór, mimo czarną nędzę, której nie udało się im zażegnać, choć wszelkiemi siłami się o to starali, teraz niósł im w zanadrzu godziny najpiękniejsze, jakie tylko mieli w dotychczasowem, wspólnem pożyciu.
Od chwili, kiedy wrócili do domu, a zwłaszcza, kiedy już znaleźli się pomiędzy murami tej wielkiej, ukochanej sypialni, niby o sto mil odległości od owego grodu obojętnego, który niedawno przebiedz musieli wszerz i wzdłuż — wówczas w mgnieniu oka zniknął smutek, zniknęła obawa, zniknęło nawet wspomnienie tego gorzkiego popołudnia, zmarnowanego na gonitwę bezużyteczną za groszem.
Stało się dla nich całkowicie obojętnem wszystko, co nie było ich miłością; zapomnieli, że są biedakami, którzy jutro będą musieli znowu szukać przyjaciół, oraz pożyczki, jeżeli pragną mieć nieco strawy na obiad.
Po co więc bać się nędzy, i po co troszczyć się, po co podejmować tyle zachodów, skoro do szczęścia największego, jakie jest na świecie, wystarczy przebywać razem, tuż koło siebie.
Doktór atoli dziwił się wszystkiemu niepomiernie.
— Mój Boże! a tak baliśmy się okrutnie tego wieczoru! Lecz czyż to jest rzeczą rozsądną do takiego stopnia upajać się szczęściem? Kto wie, co też nas jutro spotka?
Klotylda jednak nie pozwoliła mu dokończyć, zatykając jego usta swoją małą rączką.