— Nie, nie! I jutro też będziemy się kochali zupełnie tak samo, jak się kochamy dzisiaj... Kochaj mię tylko z całych sił swoich tak, jak ja ciebie ubóstwiam.
I nigdy też nie spożywali wieczerzy z tak szalonym apetytem.
Klotylda miała istotnie apetyt wyborny pięknej, zdrowej kobiety, której żołądek znajduje się w porządku zupełnym; to też zajadała znakomicie owe kartofle, a zajadając bez przestanku, utrzymywała wśród śmiechów i żartów, iż są one daleko lepsze, niż najbardziej wychwalone potrawy.
I doktór również zajadał wybornie tak, jak ongi, gdy mu zaledwie lat trzydzieści ciężyło na prostych barkach.
Wodę czystą pili szklankami pełnemi, a ów napój wydawał się im bosko doskonałym.
Wreszcie na deser zaczęli spożywać winogrona, które ich poprostu zachwyciły; rozkoszowali się owemi gronkami tak świeżemi, owym sokiem ziemi, wyzłoconym promieniem słońca.
Zjedli nawet za dużo, poprostu upili się wodą, owocami, a nadewszystko wesołością własną.
Nie mogli sobie przypomnieć, czy już kiedykolwiek święcili taką ucztę wspaniałą.
Nawet pierwsze ich śniadanie wspólne, zastawione z przepychem, obfitujące w takie bogactwa, jak kotlety, chleb, oraz wino, nie wykazywało upojenia podobnego, podobnej uciechy z życia, gdzie już wystarczało dostatecznie samo przebywanie we dwoje, zamieniając fajans ordynarny w złotą zastawę stołową, a marny
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/399
Ta strona została przepisana.