jego własnością, a zarazem jest tak godną podziwu i tak rozkoszną.
— Ależ ty czynisz ze mnie pana najbogatszego i najbardziej wszechmocnego na świecie, obdarzasz mię całem bogactwem, jakie tylko może istnieć na świecie, obsypujesz skarbami rozkoszy iście niebiańskiej, rozkoszy tak potężnej, jaką tylko zdoła odczuć serce męskie.
Klotylda zaś pod wrażeniem tych słów oddawała się mu coraz bardziej, oddawała się z takim zapałem, aż popłynęła krew jej serdeczna.
— Bierz mię zatem, mistrzu, bierz mię całą, bym zniknęła i rozpłynęła się w tobie. Bierz moją młodość, bierz ją całą naraz, odrazu, w jednym pocałunku i wypij ją całą jednym haustem, wysącz ją całą, aż do ostatniej kropli, by tylko jedna zaledwie kropla miodu pozostała na wargach twoich. Robisz mię tak niewymownie szczęśliwą, że to jeszcze ja jestem ci wdzięczną... Och! mistrzu, bierz moje wargi, póki są świeże; bierz mój oddech, póki jest czysty; bierz moją szyję, póki jest słodką dla ust, które ją całują; bierz moje ręce, bierz moje nogi, bierz całe ciało moje, dopóki jest jeszcze pączkiem, zaledwie rozwiniętym, atłasem delikatnym, pachnidłem wonnem, którem się upajasz... Rozumiesz mię! mistrzu, jestem bukietem żywym, którego woń ty w siebie wdychasz; jestem młodym, a wybornym owocem, w którym się rozsmakowywasz; jestem jedną wielką pieszczotą bez końca, w której ty się zatapiasz z drżeniem rozkosznem!... Jestem twoją rzeczą, twoją właśnością, kwiatem, który właśnie u twoich stóp wystrzelił, by się tobie podobać; wodą, która tryska jedynie dla twojego użytku, sokiem
Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/402
Ta strona została przepisana.