życia, który wre wyłącznie celem przywrócenia ci młodości. Tak, tak, mistrzu, byłabym niczem, gdybym nie została twoją!
I tu Klotylda znowu się oddała, a Pascal przyjął ów dar wspaniały.
W tej właśnie chwili, promień księżyca oświecił ją całą w jej nagości arcypotężnej.
Równała się uosobieniu najwyższej piękności kobiecej, piękności zdobnej w krasę nieśmiertelnej wiosny. Nigdy jeszcze nie widział jej tak pięknej, tak białej, tak poprostu boskiej.
To też podziękował jej za ów podarunek, jaki mu ze swego ciała zrobiła, w taki sposób, jak gdyby mu ofiarowała wszystkie skarby świata. Żaden zresztą dar królewski nie mógł się równać owemu ciału młodej kobiety, która oddaje się w porze, gdy kipi w niej potok życia. Wówczas daje ona życie, a być może, i dziecię.
I w samej rzeczy myśleli o dziecku; ich szczęście niepomiernie wzrosło dzięki tej uczcie, podanej Pascalowi przez młodość, przez Klotyldę, której nawet królowie pozazdrościliby z wszelką pewnością.
Gdy przecież noc nadeszła, zjawiła się też z powrotem bezsenność, troskami spowodowana.
Ani Pascal, ani Klotylda nie opowiadali sobie wzajemnie swego zmartwienia; i tak więc wśród ciemności, które jakimś smutkiem dziwnym napełniły pokój, leżeli