Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/407

Ta strona została przepisana.

i naszyjniki i zausznice, które drzemały sobie w głębi szuflady? Ależ cała istota moja oburzała się na coś podobnego; uważałabym się za okrutnie chciwą, za egoistkę, gdybym jeszcze dzień jeden potrzymała u siebie te świecidła... Och! tak, i mnie również przykro mi było się z niemi rozstawać; och! tak, wyznaję, że było tak niesłychanie mi przykro, iż odwagę do zrobienia tego, co zrobiłam, znalazłam jedynie w myśli, jako właśnie tak powinna postąpić kobieta, która zawsze jest ci posłuszną i zawsze cię uwielbia.
A w chwilę potem, gdy Pascal jeszcze nie puścił jej rąk, łzy ukazały się w oczach kochanki, aż wreszcie sama głosem słodkim, z uśmiechem smutnym dorzuciła:
— Nie ściskaj tak silnie, gdy to mię bardzo boli.
A wtedy znowu Pascal zapłakał, wzruszony niesłychanie i rozczulony głęboko.
— Jestem bydlęciem nieokrzesanem, aby się w ten sposób gniewać... Postąpiłaś dobrze, nie mogłaś nawet inaczej postąpić. Ale przebacz; żal mi było okropny widzieć cię obdartą i ogołoconą w podobny sposób. Podaj mi ręce, twoje biedne ręce, abym je uzdrowił.
Z niesłychaną delikatnością ujął teraz jej ręce i okrywając pocałunkami, twierdził, że są nieoszacowane i nadzwyczajnie pociągające, choć pozbawione pierścionków i ogołocone z wszelkich ozdób.
Teraz, już z uczuciem ulgi, a nawet uradowana, Klotylda zaczęła opowiadać całą wycieczkę swoją, pełną przygód.
Oto nasamprzód zwierzyła się Martynie i obie poszły do kupcowej, do tej samej, która ongi miała na