Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/412

Ta strona została przepisana.

jego ubóstwo i uporczywe zatrzymywanie Klotyldy w Soulejadzie.
Podniósł się, stanął przed lustrem i przypatrywał się sobie samemu czas dłuższy, z oczyma, zaćmionemi nieco przez łzy napływające, zrozpaczony z powodu swych zmarszczek i swej brody siwej.
Aż wreszcie wstrząsnął nim dreszcz lodowaty.
Ów dreszcz lodowaty pojawił się na myśl, iż rozstanie się jest już teraz koniecznem, fatalnem, wprost nieodwołalnem. Odpychał wprawdzie owo przypuszczenie i nie mógł sobie wyobrazić, jak on się z czasem zgodzi na coś podobnego; lecz owa myśl uporczywie wracała sama przez się, napadała go poprostu co chwila; co sekunda pierś jego niemal nie pękała skutkiem walki między miłością jego i między rozumem, aż do tego strasznego wieczora, kiedy ostatecznie ustąpił, wśród łez i krwi, która napływała mu do głowy.
Jeszcze chwilami drżał; jeszcze chwilami samolubstwo marne brało górę w jego sercu, lecz nareszcie odwaga szlachetna zjawiła się na stałe i dyktowała, jak powinien postąpić.
Skończyło się przeto wszystko już nieodwołalnie; sama miłość bowiem kazała mu się lękać o Klotyldę, tak młodą, tak piękną; widział tedy jasno, że cięży na nim obowiązek wyratowania jej, z niedoli obecnej.
A więc, podrażniony słowami, zwrotami listu, usiłował dręczyć się z początku i przekonać siebie samego, że Klotylda wcale go nie kochała, lecz czuła dla niego wyłącznie litość, oraz wdzięczność.